Sama
nazwa brzmi intrygująco, ale tylko kształt pierogów jest inny,
właśnie lekko wężowy. Długość tego pieroga jest uzależniona
wyłącznie od zdolności manualnych wykonawcy.
Historia
tego pieroga ma ponad 55 lat, pierwszy raz jadłem taki wytwór
kuchenny daleko stąd, daleko od kraju, a robiła to cudo , nam
dzieciakom Babcia, Matka mojego Ojca. Było to nasz pierwsze i
ostatnie kilkunastodniowe spotkanie. Pozostały wspomnienia dań,
zapamiętane smaki i … uwielbienie niemal dla ziół, przypraw,
wówczas niedostępnych u nas w kraju, ba, nawet nieznanych.
Teraz
po latach próbuję odnawiać, wyciągać z zakamarków pamięci
tamte pyszności. Najbardziej chyba zapamiętałem właśnie różne
pierogi, makarony i sosy. Pierogi i makarony to były istne
arcydzieła, którymi zajadałem się wraz z tubylczą rodzinną
dzieciarnią z wyspy. Babcia swoimi palcami i wałeczkiem, nie takim
jak nasze wałki, ale niemal patykiem o średnicy może 1,5 - 2 cm i
długości chyba 50 cm wałkowała ciasto ( !) na te makarony i
pierogi, o dziwnych nieraz kształtach i rodzajach farszu: od
mięsnych po jakieś mieszanki i owocowe. Dla mnie tamtejsze
pomarańcze to było coś niesamowitego, słodkie niczym miód, w
pierogach gotowane czy poukładane na plackach.
Dziś
wiem, że to były tortille
, czy jeszcze jakieś inne odmiany pizzy, czy tortilli, pieczone
w piecu chlebowym.
Moje
„wężyki” są dużo mniejsze, ale to dopiero pierwsza próba,
staranie o wykonanie „tamtych” wężyków wychodzących spod rąk
ś.p. Babci.
Długo
zabierałem się do ich zrobienia, ale w tamtych latach nie byłem
zbyt zainteresowany (podglądaniem tajników) kuchnią, bo przecież
ś.p. Mama moja siedziała w „babskim” gronie czyli też w
kuchni. Jako synowa, żona najstarszego syna była gościem honorowym
tak samo zresztą jak i ja. Co prawda Taty już z nami nie było, ale
to jest długa i inna tragiczna historia, zbyt bolesna dla nas, dla mnie.
Tak
więc moje zainteresowanie tamtą, dla mnie egzotyczną, kuchnią siłą
rzeczy było ograniczone do niezbędnego: coś zjeść, napić się
soku(!) z niezbyt mocno znanych dla mnie w większości owoców. No,
a tym bardziej, że my, dzieciaki ganialiśmy jak wariaci po całej
wielkiej posesji: konie, owce. Zastanawiam się tylko jak to było:
zawsze dogadywaliśmy się, nie znając języków, ale na tematy
jedzenia, konsumpcji, tej szeroko pojętej mieliśmy takie samo
zdanie: Babci jedzenie było super, a i mojej Mamy dzieła wcinali
wszyscy. O wariacjach dziecięcych nie będę pisał: wszędzie jednakowo wariuje się w tym wieku.
Wielu z domowników chyba pierwszy raz w życiu jadło nasz nieśmiertelny bigos, podczas gotowania niektórzy (pamiętam!!) kręcili nosami … ale ugotowany w potężnym kociołku znikł jednego dnia. Wiem tylko że przepis Babcia wzięła od Mamy, będąca z nami tłumaczka (Polka mieszkająca tam na stałe) miała nieco pracy ale udało się jej, ba , sobie wzięła też przepis.
Wielu z domowników chyba pierwszy raz w życiu jadło nasz nieśmiertelny bigos, podczas gotowania niektórzy (pamiętam!!) kręcili nosami … ale ugotowany w potężnym kociołku znikł jednego dnia. Wiem tylko że przepis Babcia wzięła od Mamy, będąca z nami tłumaczka (Polka mieszkająca tam na stałe) miała nieco pracy ale udało się jej, ba , sobie wzięła też przepis.
Babcia
wykorzystywała do robienia „węży” kawałek płótna, chyba
bawełnianego lub lnianego( w kuchni w szafce wisiało kilkanaście
zawsze, na poprzecznych patykach), ale farsz nakładała taką wąską
listewką, których nawiasem mówiąc miała w kuchni kilkanaście, o
rożnych wymiarach, a ich celu nie zdążyłem poznać.
Bardzo ciekawy pomysl. Ach te nasze babcie.
OdpowiedzUsuńTeraz, po latach, myślę że Babcia specjalnie robiła takie "cudaczne pozycje kulinarne", bo robiła i inne ciekawostki, w tym pieczone, do których chyba powrócę, chociażby z ciekawości czy uda mi się je odtworzyć.
Usuń