czwartek, 6 grudnia 2012

Pierogi wężowe, wprowadzenie, historia.

  Sama nazwa brzmi intrygująco, ale tylko kształt pierogów jest inny, właśnie lekko wężowy. Długość tego pieroga jest uzależniona wyłącznie od zdolności manualnych wykonawcy.

Historia tego pieroga ma ponad 55 lat, pierwszy raz jadłem taki wytwór kuchenny daleko stąd, daleko od kraju, a robiła to cudo , nam dzieciakom Babcia, Matka mojego Ojca. Było to nasz pierwsze i ostatnie kilkunastodniowe spotkanie. Pozostały wspomnienia dań, zapamiętane smaki i … uwielbienie niemal dla ziół, przypraw, wówczas niedostępnych u nas w kraju, ba, nawet nieznanych.

Teraz po latach próbuję odnawiać, wyciągać z zakamarków pamięci tamte pyszności. Najbardziej chyba zapamiętałem właśnie różne pierogi, makarony i sosy. Pierogi i makarony to były istne arcydzieła, którymi zajadałem się wraz z tubylczą rodzinną dzieciarnią z wyspy. Babcia swoimi palcami i wałeczkiem, nie takim jak nasze wałki, ale niemal patykiem o średnicy może 1,5 - 2 cm i długości chyba 50 cm wałkowała ciasto ( !) na te makarony i pierogi, o dziwnych nieraz kształtach i rodzajach farszu: od mięsnych po jakieś mieszanki i owocowe. Dla mnie tamtejsze pomarańcze to było coś niesamowitego, słodkie niczym miód, w pierogach gotowane czy poukładane na plackach.

Dziś wiem, że to były tortille , czy jeszcze jakieś inne odmiany pizzy, czy tortilli, pieczone w piecu chlebowym.

Moje „wężyki” są dużo mniejsze, ale to dopiero pierwsza próba, staranie o wykonanie „tamtych” wężyków wychodzących spod rąk ś.p. Babci.

Długo zabierałem się do ich zrobienia, ale w tamtych latach nie byłem zbyt zainteresowany (podglądaniem tajników) kuchnią, bo przecież ś.p. Mama moja siedziała w „babskim” gronie czyli też w kuchni. Jako synowa, żona najstarszego syna była gościem honorowym tak samo zresztą jak i ja. Co prawda Taty już z nami nie było, ale to jest długa i inna tragiczna historia, zbyt bolesna dla nas, dla mnie.

Tak więc moje zainteresowanie tamtą, dla mnie egzotyczną, kuchnią siłą rzeczy było ograniczone do niezbędnego: coś zjeść, napić się soku(!) z niezbyt mocno znanych dla mnie w większości owoców. No, a tym bardziej, że my, dzieciaki ganialiśmy jak wariaci po całej wielkiej posesji: konie, owce. Zastanawiam się tylko jak to było: zawsze dogadywaliśmy się, nie znając języków, ale na tematy jedzenia, konsumpcji, tej szeroko pojętej mieliśmy takie samo zdanie: Babci jedzenie było super, a i mojej Mamy dzieła wcinali wszyscy. O wariacjach dziecięcych nie będę pisał: wszędzie jednakowo wariuje się w tym wieku. 
 Wielu z domowników chyba pierwszy raz w życiu jadło nasz nieśmiertelny bigos, podczas gotowania niektórzy (pamiętam!!) kręcili nosami … ale ugotowany w potężnym kociołku znikł jednego dnia. Wiem tylko że przepis Babcia wzięła od Mamy, będąca z nami tłumaczka (Polka mieszkająca tam na stałe) miała nieco pracy ale udało się jej, ba , sobie wzięła też przepis.

Babcia wykorzystywała do robienia „węży” kawałek płótna, chyba bawełnianego lub lnianego( w kuchni w szafce wisiało kilkanaście zawsze, na poprzecznych patykach), ale farsz nakładała taką wąską listewką, których nawiasem mówiąc miała w kuchni kilkanaście, o rożnych wymiarach, a ich celu nie zdążyłem poznać.

 Dziś, jako niespodziankę "mikołajową"  zaserwowałem moim Trzem :Pomarańczom (czasem mówię: Wiedźmom) rosół wołowy z "wężem", a jeden wystarczył. Mnie też nasyciła taka porcja.
 

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy pomysl. Ach te nasze babcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz, po latach, myślę że Babcia specjalnie robiła takie "cudaczne pozycje kulinarne", bo robiła i inne ciekawostki, w tym pieczone, do których chyba powrócę, chociażby z ciekawości czy uda mi się je odtworzyć.

      Usuń